Na dobry początek!

Nie jestem profesjonalistką ani w pisaniu ani w szkoleniu psów, mam tylko nadzieję, że moje przemyślenia i kilka nieszablonowych pomysłów pomoże komuś z podobnym problemem. Pomysł na tego bloga pojawił po wizycie u psiego okulisty i trudnej diagnozie „ubytek wzroku na poziomie 90%, może się z czasem pogłębić”. Jest to coś czego spodziewasz się mając psiego emeryta, a nie 6-miesięczne szczenię. Lusia jest cocker spanielem, trafiła do nas mając 7 tygodni i już po kilku dniach podejrzewaliśmy, że słabo widzi, ale nie mieliśmy pojęcia, że jest tak źle. 


 Po wstępnym przetrawieniu tej informacji, kilku dniach użalania się „ jaka to ona biedna” itp, zebrałam się w sobie i uznałam, że czas dowiedzieć się więcej jak z nią pracować. W domu zawsze był pies, ale nigdy nie był to pies z taką niepełnosprawnością. Gdzie w dzisiejszych czasach najszybciej zdobyć informacje? No oczywiście w internetach! Po kilku godzinach poszukiwać w końcu znalazłam… absolutne NIC! Tak jakby nikt nie uważał tego za ważne w jakimkolwiek stopniu. Żadnej wzmianki, że takie zwierzę może potrzebować innych metod niż „cudowne” sposoby powtarzane przez psich ,,profesjonalistów”. Na jednym forum krótka rozmowa na temat starszych psów tracących wzrok, kilka ogłoszeń charytatywnych o adopcje niewidomych bezdomnych nieszczęść i koniec. A jak pracować z takim szczeniakiem? Większość tzw tradycyjnych metod zakłada, że pies widzi swojego przewodnika… A jeśli nie? Wtedy radź sobie sam. 



Jestem dostojną Piesą i wcale nie zeżarłam żadnych skarpetek!


 Do tego Mała jest (powoli coraz mniej) psem problemowym. W 99,9% nie ze swojej winy oczywiście, ale częściowo również z decyzji matki natury. Na ten stan zbiegło się kilka czynników- gdy do nas trafiła miała 8 tygodni. Ja pracowałam praktycznie od rana do nocy, wychowywał ją mój partner, który nie mógł wtedy znaleźć pracy (za granicą, niestety, nie jest tak łatwo dostać pracę, jak może się wydawać, nawet mając wykształcenie) więc zajmował się domem. On i Lusia to była miłość od pierwszego wejrzenia, oddał jej całe serce i starał się z całych sił. Jest to jego pierwszy pies, więc niestety po kilku miesiącach okazało się, że mała słodziutka kuleczka wyrosła na większego kudłatego potwora. Do tego ciągnące się praktycznie od pierwszych tygodni zapalenia uszu (mimo szczerych i konsekwentnych prób leczenia) oraz konieczność operacji (wypadnięty gruczoł trzeciej powieki) i późniejsze chodzenie w kołnierzu + kropelki sprawiły, że Piesa kompletnie straciła do nas zaufanie. Dbaliśmy o nią z całej siły, wydaliśmy majątek na dobrego weterynarza, a mimo tego trafiła nas seria niefortunnych zdarzeń. Po tych wszystkich przejściach pies prezentował się jako wulkan energii, wysoko pobudliwa, duże problemy z osiągnięciem spokojnego relaksu (albo szaleje albo śpi), izolowane zachowania agresywne również do nas, brak socjalizacji (mieszkaliśmy na wsi i spotkanie psa na spacerze było trudne), ogromna radość z perspektywy spaceru i jeszcze większy lęk przed pójściem w nowe miejsce (teraz już wiemy że to z powodu niewidzenia), nieznajomość żadnej komendy i absolutny brak choćby cienia posłuszeństwa. 



To grzechocze!


Aż do momentu w którym sytuacja finansowa zmusiła nas do rozdzielenia się- ja i Lusia wróciłyśmy do Polski, a On poleciał z powrotem do Irlandii. Dla Małej było to najlepsze co mogło się wydarzyć. Nagle Piesa wylądowała w skrajnie innym świecie- z irlandzkiej cichej i spokojnej wioski w sam środek wielkomiejskiego blokowiska (szczęśliwie rzut kamieniem od parku). I tak zaczęła się nasza powolna i mozolna praca. 

Wpadłam, to wpadłam- nie gap się tylko mnie wyjmij!

Komentarze